Kliknij tutaj --> 💧 przyznanie praw wyborczych kobietom we francji
1791 r. We Francji zostaje uchwalona nowa konstytucja, według której kobiety nie mają żadnych praw. Olympia de Gouges, francuska autorka sztuk teatralnych i działaczka polityczna zaangażowana w walkę o równouprawnienie, pisze swoją słynną „Deklarację Praw Kobiety i Obywatelki”, w której deklaruje, że „Skoro kobieta może zgodnie z prawem zawisnąć na szubienicy, winna
Równouprawnienie kobiet w Polsce. Listopad 1918 to ważny czas dla polskich kobiet. 7 listopada 1918 teoretycznie wraz z powstaniem rządu Ignacego Daszyńskiego, kobiety uzyskały prawa wyborcze. Ostatecznie potwierdzono je 28 listopada 1918 dekretem Tymczasowego Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego, który stanowił że: „Wyborcą do
17 grudnia 2021, 12:14. NAC Dmowski a prawa wyborcze kobiet - posłowie się kłócą, my przypominamy fakty. Kobiety "uzyskały prawa w Polsce między innymi dzięki Dmowskiemu" - twierdzą jedni. "Był przeciwnikiem nadania praw wyborczych kobietom" - twierdzą drudzy. W sieci trwa spór prawicy z lewicą na temat roli Romana Dmowskiego w
Emmanuel Macron walczący o reelekcję w wyborach prezydenckich we Francji to centrysta, liberał, były bankowiec i polityk opowiadający się za większą integracją Unii Europejskiej wokół
Do pozytywnych następstw rządów jakobinów zaliczamy:B. Obniżenie cen żywnościC. Przekazanie chłopom użytkowanej przez nich ziemiE. Uchwalenie przez Konwent nowe…
Site De Rencontre Gratuit Français Sans Inscription. Na Międzynarodowy Dzień Kobiet cytat z Margaret Thatcher: „Prawda, że kogut pieje, ale to kura znosi jaja”. A premier nie była przecież feministką. Nawet w ustrojach demokratycznych o prawa kobiet kłócono się od stuleci. We francuskiej Trzeciej Republice pewien parlamentarzysta dowodził, że różnica między kobietami a mężczyznami jest niewielka, na co z amfiteatru wzniesiono pamiętny okrzyk Vive la petite difference! (Niech żyje ta mała różnica!). Okrzyk wszedł do słownika idei z wyraźną konotacją seksualną. Najwyraźniej podoba się tym, którzy ignorują inną różnicę, na pewno niemałą: w świecie polityki i biznesu dominują mężczyźni. Zilustrujmy tę tezę głównie dwoma przykładami: z Francji, gdzie sama perspektywa kobiety u władzy zakrawała na epokową sensację, i ze Skandynawii, gdzie taka sama perspektywa kwitowana jest wzruszeniem ramion. Przykład francuski Na początek Francję porównajmy z Anglią, jej odwieczną rywalką. W historii i imaginacji społecznej płeć piękna we Francji – kraju miłości, mody i elegancji – zajmuje miejsce szczególne. A jednak prawo odsuwało kobiety od tronu, królewskie faworyty miały wpływy ogromne, ale nie panowały. Obyczaj angielski i literatura nie opiewały kobiet z francuską egzaltacją, ale godzono się na ich rządy: energicznym władczyniom o żelaznej woli – Elżbiecie I i Wiktorii – Imperium zawdzięczało potęgę. Takie kraje jak Polska, Niemcy, Anglia w herbach mają zwierzęta; we Francji rolę herbu pełni Marianna, której rysów dla popiersi – ustawianych po szkołach i merostwach – użyczają kolejne mieszkanki masowej wyobraźni: aktorki i modelki, Brigitte Bardot, Catherine Deneuve, Inčs de la Fressange. Jak to często bywa, afiszowanie się z symbolami kryje mizerię realnych praw. Francja, mimo Marianny i Wolności prowadzącej lud na barykady, była (i jest) w istocie bardziej macho od wielu krajów europejskich. Prawo wyborcze, tak bierne jak i czynne, dano tam kobietom dopiero w 1944 r. (w Polsce – w 1918 r., w Norwegii – w 1913 r.); jeszcze bardziej kraj pozostawał zapóźniony w równouprawnieniu praktycznym. Aż trudno uwierzyć, lecz do 1965 r. kobieta zamężna nie mogła otworzyć własnego rachunku bankowego ani podjąć pracy bez zgody męża, do 1970 r. prawa rodzicielskie matki były skromniejsze od praw ojca, nierówność praw rozwodowych utrzymywała się do 1975 r., a nawet do ostatnich lat, kiedy zlikwidowano okres tzw. vidouité (inaczej niż mężczyźni, kobiety rozwiedzione i wdowy dopiero po 300 dniach nabywały prawo do ponownego małżeństwa). Żeby temu francuskiemu zapóźnieniu praw kobiet zaradzić, socjaliści przeforsowali w 2000 r. ustawę o parytecie. Nakazuje ona, by partie polityczne wystawiały do wyborów listy przynajmniej w połowie zapełnione kandydatkami. Zwolennicy tego prawa nie tylko zabiegali o równość, ale myśleli o uszlachetnieniu życia politycznego. Dowodzili bowiem, że kobiety – dzięki swym najzupełniej naturalnym cechom – staną bliżej codziennych trosk wyborców, wezmą się za problemy konkretne. Co więcej, samo życie polityczne weszłoby w proces ozdrowieńczy, gdyż kobiety mniej – jakoby – trawi samcza rywalizacja. Polityka nie traciłaby pary na kogucie, jałowe ambicje. Ten śmiały zabieg inżynierii społecznej nie przyniósł spektakularnych rezultatów. Kobieta jako symbol kraju, na poczesnym miejscu – proszę bardzo. Ale już perspektywa władzy dla Ségolčne Royal, przecież realna, budziła wielkie emocje, tak jak do niedawna szanse, przecież duże, Hillary Clinton do Białego Domu. Dość przypomnieć, że w samym środku kampanii wyborczej Ségolčne Royal, jej kolega i rzekomo sojusznik, były premier Laurent Fabius zakpił publicznie: A kto będzie chował dzieci? Kobieta u władzy? Najsławniejsza chyba dziennikarka francuska Christine Ockrent, żona ministra spraw zagranicznych Bernarda Kouchnera, napisała kilka książek o ludziach władzy, w tym o „kobietach, które nami rządzą” (taki w tłumaczeniu był tytuł). W tej ostatniej zadawała pytanie, czy kobieta rządziłaby lepiej, czy też poddana presji władzy, pieniądza i dworu – godziłaby się z odwiecznymi regułami? Ockrent cytuje Fukuyamę, który może nie przewidział trafnie końca historii, ale utrzymywał, iż świat rządzony przez kobiety okiełznałby agresję, przemoc i dziką konkurencję. Czyżby anielskie teorie feministyczne miały więc jakieś podstawy? „Rzeczywistość musiałaby dostarczyć jeszcze dowodu” – zastrzega autorka, a z jej książki warto wynotować dwa przykłady. Margaret Thatcher, premier Wielkiej Brytanii przez ponad 11 lat, przeszła do kronik jako synonim stanowczości (twierdziła że każda kobieta, która prowadzi dom i trzyma kasę, wie lepiej od innych, jak administrować krajem). Prezydent Mitterrand, który umiał patrzeć na kobiety, mawiał, że „to jedyny mężczyzna w brytyjskim rządzie” i oceniał, że ma ona „oczy Kaliguli i usta Marilyn Monroe”. Pewien kanadyjski parlamentarzysta pozwolił sobie na niewybredny żart: pani Thatcher dlatego nie może nosić minispódniczki, gdyż „she’s got balls...”. W Londynie powtarzano to bez końca, a pani Thatcher przyjmowała żart jako komplement. Co najmniej dwa wielkie starcia (dosłownie) potwierdzają jej zdecydowanie: złamanie oporu strajkujących górników oraz wojna o Falklandy. W opisie pani kanclerz Niemiec Angeli Merkel – „która stawia raczej na kompetencje niż uwodzenie otoczenia” – zwraca uwagę nieznany szczegół: na jej biurku stoi wizerunek w srebrnej ramce. Fotografia męża czy kogoś z rodziny? Nie, grawiura przedstawiająca Katarzynę Wielką, potężną carycę Rosji, zaprzeczenie łagodności, zresztą krajankę Angeli Merkel, bo księżniczkę askańską. Ockrent zapewnia, że z tą grawiurą pani kanclerz się nie rozstaje. Czy ceni w niej symbol więzi rosyjsko-niemieckich, czy siłę charakteru, czy po prostu powinowactwo regionalne? Nie wiadomo. „Ludzi nie obchodzi, czy ich przywódca jest mężczyzną, czy kobietą, tylko czy może dla nich coś zrobić” – mówi Merkel. Jeśli jednak tak, to czemu tyle emocji przy kandydaturach Royal czy Clinton? W ocenie tej ostatniej można polegać na opinii Carla Bernsteina, autora wydanej także w Polsce obszernej biografii tej „kobiety wyjątkowej w historii Ameryki”. Otóż Bernstein jest przekonany, że swój wybór na stanowisko senatora Nowego Jorku Clinton zawdzięcza „tournée słuchania”: cała jej kampania 2000 r. nie była wcale emanacją siły i ambicji kierowania, lecz wręcz przeciwnie, dzisiejsza sekretarz stanu dbała tylko o to, by nikogo nie urażać, i wyborcom mówiła to, co pragnęli usłyszeć. Nawet przez pierwszy rok w Senacie przedłużała to tournée, przynosiła kawę kolegom, pamiętała, który ją pije ze śmietanką, i odnosiła filiżanki. Szeroką próbą psychologiczną dysponowała także Anita Werner z TVN, która przeprowadziła kilkanaście długich wywiadów z kobietami-politykami w telewizyjnym cyklu „Dama Pik”. Wyciąga z tego cyklu trzy spostrzeżenia: 1. że każda z tych kobiet przeżyła zwycięsko trudną próbę (na przykład Julia Tymoszenko – więzienie, Vaira Freiberga – emigracyjną biedę i start od zera), co stworzyło postaci zahartowane; 2. że uderzała ich pracowitość, gdyż chodziło także o matki i żony, które nie zaniedbywały „drugiego etatu”, a przy tym nie próbowały kreować się na mężczyznę, nie zatracały też kobiecości, były zadbane i eleganckie; 3. cechą wspólną było ciepło i serdeczność, którymi potrafiły zjednywać sobie ludzi. Na uwagę o pani Thatcher (patrz wyżej) Werner odpowiada, iż kobieca natura w miłych stosunkach z otoczeniem nie wyklucza twardości i zdecydowania. Mężczyźni o tym wiedzą. – Ironia historii – mówi Christine Ockrent. – To konserwatysta Nicolas Sarkozy zburzył zwyczaje własnego obozu, narzucając w rządzie liczne kobiety (prawie połowę), z których część nie była posłankami, a nawet wyszła z mniejszości etnicznych (Rachida Dati, Rama Yade). A na lewicy o przywództwo rywalizują dwie kobiety z partii, której listy wyborcze tradycyjnie pozostają typowo macho. Przykład skandynawski Daleko jeszcze do rządów kobiet. Ale przykład skandynawski skłania nas do pytania: jak to się dzieje, że kraje prowadzące w licznych sondażach harmonii i dobrobytu, mają również najwyższą relatywnie pozycję kobiet w świecie? W peryferyjnej i przez wieki nieokrzesanej Skandynawii równouprawnienie powinno być z pozoru ograniczone góra do nordyckiego odpowiednika słynnego die drei K, kościoła, kuchni i kołyski. Tymczasem stało się zupełnie odwrotnie, co widać szczególnie w Finlandii, zwłaszcza na tle Europy Południowej: Finki już w średniowieczu zdobyły prawa ekonomiczne, na które inne Europejki czekały do czasów nowożytnych. To fińskie kobiety pierwsze na świecie zostały posłankami. Nie byłoby równouprawnienia w Skandynawii, gdyby nie tamtejszy klimat. Patriarchat w mrozie i długich nocach nie ma szans. To stąd wzięła się tak wyraźna obecność kobiet w „Kalevali”, narodowym eposie Finów. Do czasu upowszechnienia systemu ubezpieczeń społecznych, urlopów macierzyńskich i dodatków rodzicielskich skandynawski mężczyzna, właściciel małego gospodarstwa, nie mógł pozwolić sobie na samodzielne utrzymanie żony i przychówku. Owszem, on był głową rodziny, ale musiał zdać się także na pracę kobiety. Oprócz klimatu, Finki swoją pozycję zawdzięczają także zaborcom. Szwedzi, którzy kolonizowali pogańską Finlandię, pozwolili wdowom na rozporządzanie własnym majątkiem – nie dlatego, by sprzyjali feminizmowi, lecz by osłabić więzy rodowe: wcześniej podbici Finowie unikali topnienia rodzinnych kapitałów, bo wdowi majątek trafiał pod zarząd męskich krewnych męża. A teraz wdowy były na swoim. Jeszcze lepiej Finki – co z polskiej perspektywy może wydać się co najmniej podejrzane – wspominają cara Mikołaja II i jego eksperymentalną zgodę na uznanie praw wyborczych kobiet. Po rewolucji 1905 r. obywatelki Wielkiego Księstwa Finlandii, czyli liberalnej wersji Królestwa Polskiego, mogły być wybierane do nowo utworzonego parlamentu prowincji. Musiało jednak minąć prawie sto lat, by wybór Tarji Halonen na prezydenta rozpoczął erę dam stanu w fińskim życiu publicznym. Tamte wybory nazwano „trzy na jednego” – oprócz Halonen, ówczesnej szefowej dyplomacji, o prezydenturę ubiegała się jeszcze była minister obrony, długoletnia przewodnicząca parlamentu oraz były premier. Halonen wiosną 2003 r. wspólnie z Anneli Jäätteenmäki stworzyła pierwszy na świecie kobiecy duet prezydent–premier. Gabinet Jäätteenmäki okazał się jednak bardzo efemeryczny, przetrwał 55 dni i upadł w atmosferze skandalu. Pani premier jest teraz posłanką do Parlamentu Europejskiego, pani prezydent najpopularniejszym politykiem w kraju, a Rittę Uosukainen, inną fińską polityk dużego kalibru, do niedawna przewodniczącą parlamentu, pamięta się za sprawą skandalizującej autobiografii „Drgający płomień”. Autorka opisała w niej swoje relacje z mężczyznami – sponiewierała kolegów z rządu, ministra kultury nazwała żmiją, szefa MSW – pozbawionym skrupułów, szefa dyplomacji – łgarzem i ujawniła zażyłość łączącą ją z mężem, tajemnice ich alkowy i wspólnego łóżka wodnego. Rzecz jasna, książka stała się bestsellerem. I sukcesem politycznym. Obeszło się bez skandalu i procesów sądowych! Co więcej, wzrosła popularność samej Uosukainen, ulubienicy tabloidów, damy każącej czesać się na wzór Margaret Thatcher, która potrafi szokować z wdziękiem i promiennym uśmiechem. Także jej mąż był w siódmym niebie. Nic zatem dziwnego, że w lutym „Six Degrees”, wydawany w Finlandii angielskojęzyczny magazyn, pisał ręką mężczyzny, że stereotypowy obraz milczkowatych mieszkańców Finlandii, którzy o wiele lepiej czują się w lesie niż w mieście, sprawdza się w odniesieniu aż do połowy społeczeństwa. Konkretnie do fińskich mężczyzn. Gruby sufit O ile w polityce Finki przełamały już wszystkie bariery, to wciąż nie udało im się przebić w biznesie. Fiński rząd co prawda w większości składa się z pań, ale w dziesięcioosobowej radzie dyrektorów Nokii, symbolu nowoczesnej Finlandii, są prawie sami mężczyźni. W Norwegii nie czekano i w 2004 r. ustawowo zadekretowano równouprawnienie. Odtąd i panie, i panowie mają zarezerwowane przynajmniej po 40 proc. miejsc w kierownictwach spółek państwowych. Rozwiązanie niby dobre, ale okazało się, że norweski rynek pracy nie był na aż taką zmianę przygotowany. Nie tylko ze Skandynawii płyną mało krzepiące wiadomości dla kobiet interesu; podobnie z USA. W takich prestiżowych gremiach jak Forum w Davos, Komisja Trójstronna czy Klub Bilderberg, niesłusznie zresztą uchodzących za jakieś światowe mafie, kobiet jak na lekarstwo homeopatyczne. Z zeszłorocznego zestawienia pięciuset największych amerykańskich firm magazynu „Forbes” wynika, że panie zarządzają tylko dwunastką dużych przedsiębiorstw. Czyżby panowie – zgodnie z zasadą, że kto ma pieniądze, ten ma władzę – celowo ograniczali dostęp kobiet do stanowisk w wielkich firmach? Dlaczego ambitne i w niczym nie ustępujące mężczyznom kobiety nie wskakują na najwyższe szczeble, tylko kończą kariery jako wice? W latach 70. niewidoczne przyczyny, które sprawiają, że panie wiecznie pozostają drugie, opisano jako szklany sufit. Alice Eagly i Linda Carli, autorki książki „Przez labirynt: prawda o tym, jak kobiety zostają przywódcami”, piszą, że kobiety nie mają co liczyć na awanse, bo nie mają czasu na... spotkania towarzyskie. To na nich – a nie na zebraniach w godzinach pracy – zapadają kluczowe decyzje o przyszłości firmy. Zwłaszcza te personalne. Pokonać mężczyznę Nawet jeśli kobiety już znajdą czas i wyrwą się z kolegami po pracy, to zazwyczaj i tak skazane są na typowo męskie zajęcia. Przed paru laty głośna była sprawa sądowa przeciw sieci sklepów Wal-Mart, największemu przedsiębiorstwu w USA. Wytoczyła ją menedżerka, która usłyszała, że w Wal-Marcie nie ma żadnych szans na awans, bo ani nie poluje, ani nie wędkuje. Sąd ustalił, że kierownictwo koncernu integrowało się polując na przepiórki, a niżsi rangą bawili się w klubach ze striptizem i fascynowali futbolem amerykańskim. No dobrze, ale z drugiej strony autorki błyskotliwych sukcesów w biznesie i polityce rzadko wspominają o potrzebie zmiany reguł i ani myślą być rzeczniczkami kobiet niespełnionych zawodowo. Nie wzywają do akcji tłuczenia szklanych sufitów. Skoro my je przebiłyśmy – mówią – i pokonałyśmy mężczyzn według męskich zasad, to dlaczego inne kobiety nie miałyby sobie poradzić? Ano dlatego na przykład, że jak zauważyła aktorka Glenda Jackson wybrana do Izby Gmin, jest tam wprawdzie strzelnica (dla rozrywki posłów), ale nie ma żłobka, który ułatwiłby życie posłankom. Azjatycka wspinaczka po nazwisku Nie brakuje pań na szczytach polityki w Azji Południowej, gdzie o kobiecie na urzędzie decyduje nazwisko, wierność rodzinie i - co najważniejsze - brak męskich konkurentów, najczęściej braci. Jak w Birmie, gdzie sumieniem opozycji jest Aung San Suu Kyi, córka bohatera walk o niepodległość, czy Bangladeszu, którego życie polityczne zdominowały obecna szefowa rządu Szejk Hasina Wajed, córka pierwszego prezydenta kraju, oraz Chaleda Zia, wdowa po innym prezydencie. Lista Azjatek, które odziedziczyły stery rządów po ojcach i mężach, jest dłuższa: pierwszą kobietą premier na świecie była Sirimavo Bandaranaike, żona zamordowanego premiera Cejlonu. Przez prawie 20 lat stała na czele cejlońskich, później lankijskich gabinetów, rządziła nawet wspólnie ze swoją córką prezydentem. Pakistan miał Benazir Bhutto (córka obalonego prezydenta, wdowiec po niej też jest teraz prezydentem), a Indie Indirę Gandhi, jedyną córkę Nehru. W Indonezji wierna rodzinnym tradycjom pozostała Megawati Sukarnoputri (jej ojcem był Sukarno), na Filipinach Corazon Aquino (wdowa po prezydencie) i obecna filipińska prezydent Gloria Arroyo, córka innego prezydenta. Panie na południu Azji nie zawsze wspinały się po nazwisku. Zasada ta nie zadziałała w przypadku Pratibhy Patil, od lipca 2007 r. prezydent Indii. Urząd to wyłącznie ceremonialny, ale obsadzany w drodze w pełni demokratycznych wyborów.
Opublikowano: | Kategorie: Polityka, Prawo, Społeczeństwo, Wiadomości ze świataLiczba wyświetleń: 540Nie zostanie spełniona jedna z najbardziej kontrowersyjnych obietnic wyborczych prezydenta Francji Francoisa Hollanda. Chodzi o danie cudzoziemcom spoza Unii Europejskiej mieszkającym we Francji prawa do głosowania w lokalnych wyborach. Premier Francji Manuel Valls powiedział, że kraj nie jest gotowy na takie rozwiązania, przeciwko którym występowała francuska prawica a które były gorące wspierane przez lewicę. Nie zabrakło utartych w takich przypadkach oskarżeń o „rasizm” i „ksenofobię”.Przemawiając do studentów, Valls powiedział, że niemożliwym, zarówno politycznie jak i konstytucyjnie jest danie prawa do głosowania cudzoziemcom nie będącym obywatelami Francji i pochodzącym spoza Europy. Propozycje takie padły po raz pierwszy już w latach osiemdziesiątych a postulował je prezydent Francois Mitterand. Obiecany przez Hollanda plan zakładał danie prawa wyborczego cudzoziemcom spoza UE, którzy są we Francji legalnie od co najmniej pięciu lat, jak ma to miejsce w przypadku obywateli innych krajów UE. Premier powiedział, że plan ten nie będzie realizowany a temat na pewno nie będzie podejmowany w kolejnych taka, gorąco wspierana przez lewice i organizacje wspierające multikulturalizm i masową imigrację, wymagałaby zmian konstytucyjnych, które nie są popierane przez większość parlamentu. Lewica skarży się, że palący temat masowej imigracji do Europy sprawia, że rząd nie chce podejmować tego typu tematów. Media piszą, że ustawa taka mogłaby sprowokować oburzenie na rząd i zwiększyć poparcie partii sprzeciwiających się masowej imigracji takich jak Front Narodowy. Przywołują przy tym społeczne niezadowolenie z sytuacji z imigrantami, które nazywają „nietolerancją wobec imigrantów”.Francuski, lewicowy rząd ma jeszcze w pamięci masowe protesty przeciwko przyznaniu przywilejów parom homoseksualnym, gdy na ulice francuskich miast, w obronie tradycyjnej rodziny, wyległy setki tysięcy ludzi. Obstawanie za przyznanie cudzoziemcom prawa do głosowania, zdaniem obserwatorów, mogłoby spowodować podobną mobilizację Francuzów czego obawia się polityczny różnych wspierających masową imigrację i wielorasowe społeczeństwo organizacji grzmią w mediach o „przegranej demokracji z rasizmem i ksenofobią” oraz twierdzą, że danie cudzoziemcom praw wyborczych nie zaszkodzi republice lecz wzmocni podstawie: Źródło: TAGI: Francja, Imigranci i uchodźcy, Obietnice wyborcze, WyboryPoznaj plan rządu!OD ADMINISTRATORA PORTALUHej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.
„Pokolenie, które doprowadziło do odzyskania przez Polskę niepodległości w roku 1918, bardzo wiele zawdzięczało kobietom. To kobiety niosły pierwiastek narodowotwórczy w Polsce, której nie było na mapach świata w drugiej połowie XIX wieku. Dlatego sprawą naturalną było, że kobiety otrzymały prawa wyborcze” – powiedział PAP dr Robert Derewenda z Katedry Historii Ustroju i Administracji Polski Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Prawa wyborcze dla kobiet w Polsce zadeklarował Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej, który został utworzony w Lublinie, w nocy z 6 na 7 listopada 1918 roku. Jego premierem był jeden z liderów Polskiej Partii Socjalistycznej Ignacy Daszyński (1866-1936). Program rządu przedstawiono w manifeście, ogłoszonym 7 listopada 1918 r., w którym napisano „Sejm Ustawodawczy zwołany będzie przez nas jeszcze w roku bieżącym na podstawie powszechnego, bez różnicy płci, równego, bezpośredniego, tajnego i proporcjonalnego głosowania. Czynne i bierne prawo wyborcze będzie przysługiwało każdemu obywatelowi i obywatelce mającym 21 lat skończonych”. Idee zainicjowane przez Daszyńskiego kontynuował kolejny rząd socjalistyczny utworzony przez Jędrzeja Moraczewskiego 17 listopada 1918 roku. Prawa wyborcze dla kobiet ostatecznie wprowadził „Dekret o ordynacji wyborczej do Sejmu Ustawodawczego” podpisany przez Piłsudskiego 28 listopada 1918 r. Kobiety mogły głosować, a także być wybierane. „W pierwszym parlamencie, który powstał w 1919 roku było osiem polskich posłanek. Były to osoby z różnych organizacji politycznych.(…) To były niezwykłe osoby, przede wszystkim bardzo gruntownie wykształcone” – podkreślił Derewenda. Wyjaśnił, że Polki w drugiej połowie XIX wieku chętnie podejmowały studia w krajach, w których mogły studiować kobiety, np. we Francji, Szwajcarii, a pod koniec XIX wieku pierwsze Polki studiowały na Uniwersytecie Jagiellońskim. W odradzającej się II Rzeczypospolitej - jak podkreślił historyk - przyznanie praw wyborczych dla kobiet było akceptowane. „Dekret (Piłsudskiego) zasadniczo nie był kontestowany, przez partie polityczne. (…) Można powiedzieć, że było nie tylko przyzwolenie, ale i pewne poparcie społeczne dla tej idei, aby kobiety miały prawa wyborcze, aby mogły decydować o życiu państwa, o tworzeniu tej II Rzeczypospolitej” – zaznaczył. Jego zdaniem miała na to wpływ rosnąca, zwłaszcza w drugiej połowie XIX w. rola kobiet, które - w sytuacji, gdy wielu mężczyzn zginęło w czasie działań wojennych, w powstaniach lub zostało zesłanych na Sybir – musiały samodzielnie sprostać różnym obowiązkom związanym w utrzymaniem rodziny i wychowaniem dzieci. „Kiedy mężczyźni byli na frontach, kobieta zaczęła odgrywać kluczową rolę społeczną, reprezentowała rodzinę w urzędzie, czy w szkole, tam gdzie wcześniej kobieta zasadniczo się nie pojawiała albo jej nie wypadało się pojawiać. Teraz nie tylko jej wypadało, ale też była szanowana i podziwiana za to, że sobie radzi” – powiedział. Kobiety wówczas, zdaniem Derewendy, odegrały kluczową rolę w wychowaniu w patriotyzmie nowych pokoleń. „Ci polscy patrioci są wychowani w pewnym +patosie nieobecnego ojca+. Bardzo często tym przykładem bohatera nawet nie jest ojciec, ale stryj, wujek, dziadek, który walczył w powstaniu styczniowym. On urasta do rangi kogoś niezwykłego. Nawet jeśli tej osoby nie ma, nawet jeśli nie ma ojca, to legenda tego ojca jest, można powiedzieć, jeszcze większa. W tej legendzie jest wychowywane pokolenie, które sięgnie po niepodległość w roku 1918” - powiedział. Jak dodał, powstania narodowe – listopadowe, styczniowe - z puntu widzenia militarnego, strat w ludziach były przegrane, ale „ratowały polską duszę”, wzmacniały ideę walki o niepodległą Polskę, „a te idee niosły właśnie kobiety”. Derewenda przypomniał, że szacunek dla kobiet w Polsce ma wielowiekową tradycję a kobiety w Polsce miały też wpływ na budowanie świadomości narodowej. Przykładem może być tu działalność i twórczość Elizy Orzeszkowej, Gabrieli Zapolskiej, czy Marii Konopnickiej, której „Rota” traktowana była w czasie zaborów jak hymn Polski. Na rysunkach Jana Norblina przedstawiających sejmiki w XVIII w. też są obecne kobiety, które wtedy nie miały prawa głosu. „Skoro tam są, to nie tylko, żeby popatrzeć, ale dlatego, że zapewne razem ze swoimi mężami rozmawiały o tej polityce i miały na tę politykę wpływ” – powiedział Derewenda. Polki uzyskały pełne prawa wyborcze w 1918 r. jako jedne z pierwszych w Europie. W tym samym roku uzyskały je Niemki, wcześniej miały je obywatelki Finlandii, Danii, Norwegii, Islandii. Nowy rząd II Rzeczypospolitej wprowadził też ogłaszane wcześniej przez rząd Daszyńskiego w Lublinie polityczne i obywatelskie równouprawnienie wszystkich obywateli „bez różnicy pochodzenia, wiary i narodowości”, wolność sumienia, druku, słowa, zgromadzeń, pochodów, zrzeszeń, związków zawodowych i strajków, a także ośmiogodzinny dzień pracy w przemyśle, handlu i rzemiośle oraz powszechne, obowiązkowe i bezpłatnego nauczanie dzieci w szkołach. „W 1918 roku była świadomość, że ta Polska, która powstaje powinna być państwem demokratycznym i powinna być na miarę czasów” – dodał Derewenda.(PAP) autorka: Renata Chrzanowska ren/ pat/arch.
- Przyznanie praw wyborczych kobietom nie było efektem dania im jakiegoś prezentu - przekonywała Karolina Wigura z Uniwersytetu Warszawskiego i "Kultury Liberalnej". O roli kobiet w odzyskaniu niepodległości i setnej rocznicy nadania im prawa głosu w wyborach rozmawiała z Jackiem Stawiskim w programie "Stulecie Niepodległości" w TVN24. Rok 2018 to nie tylko setna rocznica odzyskania niepodległości przez Polskę. W tym roku mija także sto lat od nadania kobietom prawa głosu w wyborach do Sejmu i Senatu. O tej rocznicy - jak zauważył Jacek Stawiski - czasem się zapomina i mówi stosunkowo od niedawna. - Mówienie o stuleciu historii kobiet jako obywatelek mających prawa wyborcze jest nieczęste - zgodziła się Karolina że nadanie praw wyborczych kobietom nie było efektem "dania im prezentu", ale stało za tym wiele czynników społecznych. - Na przykład fakt, że rola kobiety podczas polskiego braku niepodległości rosła. To wiemy ze słynnej książki "Rodowody niepokornych", gdzie dowiadujemy się, że kobiety miały olbrzymią rolę w tym, jak spotykano się i rozmawiano o niepodległości i marzono o niej. Przyjmowały też rolę matek będących w żałobie po Polsce i ta żałoba również była bardzo istotna - przekonywała kobiety za silnymi mężczyznamiWspomniała też o ruchu sufrażystek, który - jej zdaniem - doprowadził to tego, że temat nadania praw wyborczych kobietom w ogóle się pojawił, a także o ważnej roli Aleksandry Piłsudskiej, działaczki niepodległościowej i drugiej żony Józefa Kwestia przejęcia władzy w 1918 roku to była bardzo męska gra, ale za każdym z silnych mężczyzn stała bardzo silna kobieta i zapewne gdyby nie Aleksandra Piłsudska, która była częścią Legionów Polskich i domagała się równouprawnienia na przykład jeśli chodzi o udział Polek w wojsku, to Józef Piłsudski nie byłby w tej "forpoczcie" nadawania praw wyborczych kobietom w 1918 roku - mówiła przy tym, że na tle Europy wyborcze upodmiotowienie kobiet nastąpiło bardzo wcześnie. - Architekci II RP tak bardzo chcieli być zachodni, że czasem nawet byli trochę lepsi - przyznała. Jacek Stawiski przypomniał, że w niektórych kantonach w Szwajcarii kobiety dostały prawo głosu w wyborach dopiero w latach 70. XX zauważyła też, że rola kobiet w walce o wolną Polskę była ważna nie tylko podczas zaborów czy I wojny światowej, ale też znacznie później - czyli w latach 80., czasach "Solidarności". Wtedy także - jak przekonywała - silne kobiety stały za silnymi lat od nadania praw wyborczych kobietomTVN24 | tvn24Kobieta przejęła rolę ojcaWracając jednak do roku 1918, Wigura zwróciła uwagę, że nadanie prawa głosu kobietom budziło kontrowersje także wśród samych zainteresowanych. - Z jednej strony były takie postacie jak wspomniana Aleksandra Piłsudska, a z drugiej takie osoby, które uważały, że kobiety powinny się poświęcić. Dominował stereotyp kobiety jako matki, która żywi, oddaje swoją pracę i nie żąda nic w zamian, nie żąda partnerstwa - mówiła też o zmieniającej się roli kobiet w pierwszej połowie XX wieku - nie tylko w Polsce, ale w całej Europie. - Szczególnie we Francji to było widoczne, że po I wojnie światowej wielu mężczyzn albo nie wraca, albo wracają w stopniu takiego okaleczenia, że nawet nie byli samodzielni. Kobiety bardzo często przejmują za nich rolę żywicielek rodziny - powiedziała. Zaznaczyła przy tym, że w Polsce ten proces był jeszcze silniejszy ze względu na zabory i cykl powstań niepodległościowych. Przez to - zdaniem gościa - kobiety były przyzwyczajone do pilnowania domowego ogniska, zarabiania na życie, przejmowania roli zarówno matki, jak i ojca. - Bo mężczyzn po prostu nie było - stwierdziła To była rewolucja, której nie dało się już cofnąć (…) i przypuszczam, że dekret, który wydaje Piłsudski w 1918 roku (o nadaniu praw wyborczych kobietom - red.) częściowo jest również z tym był związany - decyzjaWedług gościa programu, przyznanie kobietom prawa głosu budziło niepokój w II RP. Obawiano się na przykład - jak wspominała Wigura - że kobiety okażą się zbyt konserwatywne w swoich wyborach politycznych. Nie zgodziła się też z dosyć powszechnym stereotypem, że "ruch na rzecz kobiet wynika z lewicowego światopoglądu”. Wigura przekonywała, że upodmiotowienie wyborcze kobiet było decyzją "pragmatyczną", a nie "lewicową".- Powstawał wtedy nowy organizm państwowy i nie wiadomo było jeszcze, jaki on będzie. Wiadomo było jednak, że Rzeczpospolita potrzebuje silnej legitymacji. Po 123 latach to nie było takie proste, żeby nagle zrobić nowe państwo i oczekiwać, że ono od razu zdobędzie legitymację. Myślę, że spodziewano się, że jeżeli więcej ludzi, w tym również kobiety, pójdzie do urn i do wyborów, to dla legitymacji tego młodego państwa będzie lepiej - argumentowała Poza tym, jeżeli pewna rewolucja społeczna już zaszła, to trudno sobie wyobrazić, by ją cofnąć w sposób sztuczny - część rozmowy dotyczyła niewielkiej - jak ocenił Jacek Stawiski - liczby źródeł materialnych, które pokazywałyby rolę kobiety w działaniu na rzecz niepodległości w czasie zaborów, przez co ten wątek jest trudny do badania przez zgodziła się z tą tezą, ale zauważyła też, że w ostatnich latach na całym świecie coraz popularniejszy staje się trend badania "mikrohistorii". - To znaczy historii przez pryzmat tego, jak oglądają ją poszczególne jednostki i grupy, które znajdują się poza takim mainstreamem - Jeżeli do tej pory pisano historię z punktu widzenia państw narodowych i mężczyzn, w tej chwili staje się dużo bardziej popularne, żeby pisać właśnie z perspektywy kobiet czy innych grup, które uważa się za słabsze - cały program:Gościem Jacka Stawickiego była Karolina WiguraTVN24 | tvn24Autor: kw/adso / Źródło: tvn24Źródło zdjęcia głównego: NAC
„Pokolenie, które doprowadziło do odzyskania przez Polskę niepodległości w roku 1918, bardzo wiele zawdzięczało kobietom. To kobiety niosły pierwiastek narodowotwórczy w Polsce, której nie było na mapach świata w drugiej połowie XIX wieku. Dlatego sprawą naturalną było, że kobiety otrzymały prawa wyborcze” – powiedział PAP dr Robert Derewenda z Katedry Historii Ustroju i Administracji Polski Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Prawa wyborcze dla kobiet w Polsce zadeklarował Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej, który został utworzony w Lublinie, w nocy z 6 na 7 listopada 1918 roku. Jego premierem był jeden z liderów Polskiej Partii Socjalistycznej Ignacy Daszyński (1866-1936). Program rządu przedstawiono w manifeście, ogłoszonym 7 listopada 1918 r., w którym napisano „Sejm Ustawodawczy zwołany będzie przez nas jeszcze w roku bieżącym na podstawie powszechnego, bez różnicy płci, równego, bezpośredniego, tajnego i proporcjonalnego głosowania. Czynne i bierne prawo wyborcze będzie przysługiwało każdemu obywatelowi i obywatelce mającym 21 lat skończonych”. Idee zainicjowane przez Daszyńskiego kontynuował kolejny rząd socjalistyczny utworzony przez Jędrzeja Moraczewskiego 17 listopada 1918 roku. Prawa wyborcze dla kobiet ostatecznie wprowadził „Dekret o ordynacji wyborczej do Sejmu Ustawodawczego” podpisany przez Piłsudskiego 28 listopada 1918 r. Kobiety mogły głosować, a także być wybierane. „W pierwszym parlamencie, który powstał w 1919 roku było osiem polskich posłanek. Były to osoby z różnych organizacji politycznych.(…) To były niezwykłe osoby, przede wszystkim bardzo gruntownie wykształcone” – podkreślił Derewenda. Wyjaśnił, że Polki w drugiej połowie XIX wieku chętnie podejmowały studia w krajach, w których mogły studiować kobiety, np. we Francji, Szwajcarii, a pod koniec XIX wieku pierwsze Polki studiowały na Uniwersytecie Jagiellońskim. W odradzającej się II Rzeczypospolitej - jak podkreślił historyk - przyznanie praw wyborczych dla kobiet było akceptowane. „Dekret (Piłsudskiego) zasadniczo nie był kontestowany, przez partie polityczne. (…) Można powiedzieć, że było nie tylko przyzwolenie, ale i pewne poparcie społeczne dla tej idei, aby kobiety miały prawa wyborcze, aby mogły decydować o życiu państwa, o tworzeniu tej II Rzeczypospolitej” – zaznaczył. Jego zdaniem miała na to wpływ rosnąca, zwłaszcza w drugiej połowie XIX w. rola kobiet, które - w sytuacji, gdy wielu mężczyzn zginęło w czasie działań wojennych, w powstaniach lub zostało zesłanych na Sybir – musiały samodzielnie sprostać różnym obowiązkom związanym w utrzymaniem rodziny i wychowaniem dzieci. „Kiedy mężczyźni byli na frontach, kobieta zaczęła odgrywać kluczową rolę społeczną, reprezentowała rodzinę w urzędzie, czy w szkole, tam gdzie wcześniej kobieta zasadniczo się nie pojawiała albo jej nie wypadało się pojawiać. Teraz nie tylko jej wypadało, ale też była szanowana i podziwiana za to, że sobie radzi” – powiedział. Kobiety wówczas, zdaniem Derewendy, odegrały kluczową rolę w wychowaniu w patriotyzmie nowych pokoleń. „Ci polscy patrioci są wychowani w pewnym +patosie nieobecnego ojca+. Bardzo często tym przykładem bohatera nawet nie jest ojciec, ale stryj, wujek, dziadek, który walczył w powstaniu styczniowym. On urasta do rangi kogoś niezwykłego. Nawet jeśli tej osoby nie ma, nawet jeśli nie ma ojca, to legenda tego ojca jest, można powiedzieć, jeszcze większa. W tej legendzie jest wychowywane pokolenie, które sięgnie po niepodległość w roku 1918” - powiedział. Jak dodał, powstania narodowe – listopadowe, styczniowe - z puntu widzenia militarnego, strat w ludziach były przegrane, ale „ratowały polską duszę”, wzmacniały ideę walki o niepodległą Polskę, „a te idee niosły właśnie kobiety”. Derewenda przypomniał, że szacunek dla kobiet w Polsce ma wielowiekową tradycję a kobiety w Polsce miały też wpływ na budowanie świadomości narodowej. Przykładem może być tu działalność i twórczość Elizy Orzeszkowej, Gabrieli Zapolskiej, czy Marii Konopnickiej, której „Rota” traktowana była w czasie zaborów jak hymn Polski. Na rysunkach Jana Norblina przedstawiających sejmiki w XVIII w. też są obecne kobiety, które wtedy nie miały prawa głosu. „Skoro tam są, to nie tylko, żeby popatrzeć, ale dlatego, że zapewne razem ze swoimi mężami rozmawiały o tej polityce i miały na tę politykę wpływ” – powiedział Derewenda. Polki uzyskały pełne prawa wyborcze w 1918 r. jako jedne z pierwszych w Europie. W tym samym roku uzyskały je Niemki, wcześniej miały je obywatelki Finlandii, Danii, Norwegii, Islandii. Nowy rząd II Rzeczypospolitej wprowadził też ogłaszane wcześniej przez rząd Daszyńskiego w Lublinie polityczne i obywatelskie równouprawnienie wszystkich obywateli „bez różnicy pochodzenia, wiary i narodowości”, wolność sumienia, druku, słowa, zgromadzeń, pochodów, zrzeszeń, związków zawodowych i strajków, a także ośmiogodzinny dzień pracy w przemyśle, handlu i rzemiośle oraz powszechne, obowiązkowe i bezpłatnego nauczanie dzieci w szkołach. „W 1918 roku była świadomość, że ta Polska, która powstaje powinna być państwem demokratycznym i powinna być na miarę czasów” – dodał Derewenda.
przyznanie praw wyborczych kobietom we francji